Czy świat czeka wojna o wodę? Czy zabraknie jej w Polsce?

Ziemia to niebieska planeta, bo większość jej powierzchni pokrywają morza i oceany. Daje to złudne wyobrażenie nieprzebranych zapasów zdatnej do użytku wody. Nic bardziej mylnego. Głównie wykorzystujemy bowiem zasoby wody słodkiej, która stanowi jedynie ok. 2,5 proc. całych zasobów wodnych świata. Co ważne – większość z niej zamknięta jest w postaci lodowców i pól lodowych bądź znajduje się pod ziemią.

Światowe zapotrzebowanie na wodę rośnie i nic nie wskazuje na to, by w najbliższych dekadach trend ten miał ulec zmianie. Musimy więc o wodzie myśleć, rozmawiać i działać. O tym wszystkim w rozmowie z prof. Włodzimierzem Marszelewskim, kierownikiem Katedry Hydrologii i Gospodarki Wodnej Uniwersytetu M. Kopernika w Toruniu oraz prezesem Polskiego Towarzystwa Limnologicznego w latach 2012–2020. Towarzystwo jest jednym ze 110 sygnatariuszy międzynarodowego oświadczenia dotyczącego pilnej potrzeby przeciwdziałania degradacji środowiska wodnego na skutek zmian klimatu.

Czy XXI w. będzie wiekiem wody. Będzie?

PROF. WŁODZIMIERZ MARSZELEWSKI: Niestety, wszystko na to wskazuje. Spójrzmy choćby na liczbę konfliktów o wodę. O ile w całym XX w. zanotowano ich na świecie niespełna 180, to już w obecnym wieku blisko 680! Szczegółowe i publiczne dane na ten temat podaje  Pacific Institute.

W jakich regionach świata jest to obecnie największy problem?

Niewątpliwie w regionach suchych i deficytowych w wodę. Mam tu na myśli regiony położone na Bliskim Wschodzie, w południowej części Azji oraz w różnych częściach Afryki.

Wojna?

Jeśli skutki ocieplenia klimatu będą nasilać się zgodnie z pesymistycznymi scenariuszami – niestety tak, zwłaszcza w skali regionalnej. Przyczyną konfliktów mogą być także migracje tysięcy ludzi spowodowane brakiem dostępu do wody.

Ludziom w Polsce może wydawać się, że woda jest, nikt o nią bić się nie musi, problemu nie ma…

Rzeczywiście, na ogół wody w kranach nam nie brakuje. Wspomnijmy jednak sytuację w Skierniewicach sprzed dwóch lat. Nastąpiły wtedy uciążliwe dla mieszkańców ograniczenia, spowodowane m.in. zwiększonym zużyciem wody w sadownictwie i ogrodnictwie. Mamy też coraz więcej tego typu przykładów, może mniej spektakularnych, z obszarów wiejskich. W niektórych gminach, m.in. na Kujawach, zabrakło wody w wodociągach wskutek zwiększonego jej poboru z rolniczych ujęć wód podziemnych do nawadniania upraw. Gminy zmuszone zostały do pogłębienia własnych studni i czerpania wody z głębszych warstw Mamy szereg problemów o zasięgu regionalnym i niemal ogólnokrajowym. Są one związane z suszami, które coraz częściej wszyscy odczuwamy. Susze przyczyniają się do zmniejszania zasobów wodnych, w tym m.in. wysychania cieków dotychczas uznawanych za stale płynące. W większych rzekach coraz częściej notowane są okresy z rekordowo niskimi stanami wody. Użytkownicy wód już wielokrotnie znajdowali się w trudnym położeniu ze względu na grożące im wstrzymanie poboru wody do celów gospodarczych. O takich sytuacjach informowano w przypadku m.in. elektrowni Kozienice, elektrowni w  Połańcu czy elektrowni w Ostrołęce.

Globalnie najwięcej wody zużywa rolnictwo, ok. 70 proc. Czy czerpanie na jego cele wody z ujęć podziemnych to dobry pomysł?

To raczej poważny problem, który może przyczynić się do znacznego pogorszenia zaopatrzenia w wodę terenów wiejskich. Z jednej strony należy rozumieć potrzeby rolników w okresie coraz częstszych susz, tym bardziej że zachęcani są do budowy studni na polach dopłatami do tego rodzaju inwestycji. Z drugiej strony należy zastanowić się, czy eksploatacja wód podziemnych, zwykle dobrej jakości, to odpowiednie rozwiązanie dla rolnictwa.

To jakie inne wchodzą w grę?

Przede wszystkim ograniczenie szybkiego odpływu z systemów odwadniających oraz regulowanie ilości wody w rowach i drenach. Wykorzystywanie różnych możliwości retencjonowania wód opadowych, w tym nawet spływających po powierzchni terenu. Deszczowanie pól wodą pochodzącą przede wszystkim z cieków (w tym kanałów), jezior i zbiorników. Rolnicze zbiorniki wodne powinny być tak powszechne jak np. zbiorniki przeciwpożarowe. Potrzebna jest zmiana podejścia właścicieli przedsiębiorstw rolnych do gospodarowania rolniczymi zasobami wody uwzględniająca lokalne uwarunkowania środowiskowe. Są to zadania na wiele lat, wymagające wsparcia merytorycznego i finansowego, ale jednocześnie niezbędne. Wydaje się, że jest ostatni moment na podjęcie odpowiednich decyzji związanych z przebudową gospodarki wodnej w rolnictwie, zwłaszcza w środkowej części kraju. Jednym z bardziej jaskrawych przykładów zaburzonych warunków wodnych w Polsce jest katastrofalne wysychanie jezior Pojezierza Gnieźnieńskiego.

Co możemy robić wobec zasobów wodnych we własnym zakresie?

Przede wszystkim nauczyć się oszczędzać wodę w każdy możliwy sposób, a także wszystkie inne dobra, zwłaszcza wymagające dużych ilości wody do ich wyprodukowania. W pierwszej kolejności mam na myśli żywność, której według różnych szacunków marnujemy średnio 200–250 kg na osobę w ciągu roku. Pamiętajmy, że wyprodukowanie bochenka chleba pochłania ok. 450 l wody, 1 kg mięsa od 4 tys. do ponad 10 tys. l wody w zależności od rodzaju, 1 kg warzyw ok. 300 l. Produkty te wymieniam celowo, gdyż najczęściej je marnujemy. Zachętą do oszczędzania może być aplikacja Virtual Water, która wskazuje poziom zużycia wody w przypadku produkcji różnych produktów spożywczych. Powinniśmy także szeroko propagować oszczędzanie wody wśród dzieci i młodzieży. Gdy chodziłem do szkoły były popularne Szkolne Kasy Oszczędności zachęcające do oszczędzania pieniędzy i rywalizacji między klasami. Może dobrze byłoby wprowadzić Szkolne Kasy Wodne z osiągnięciami uczniów w zakresie oszczędzania wody?

Źródło: 

Piotr Rzymski dr hab. nauk medycznych, biolog środowiskowi i medyczny.